Pierwsze objawienia książkowe...
Czytaniem chyba zaraził mnie tata, co jest o tyle dziwne, że częściej z książkami widywałam mamę. Ale to tata właśnie tak plastycznie zaczął opowiadać o książce pt. "Winnetou", że w drugiej klasie szkoły podstawowej sięgnęłam po te opasłe tomiszcza. I wsiąkłam.
Przeczytałam chyba wszystko, co było wtedy dostępne z książek autorstwa Karola Maya. Zażyczyłam sobie łuku, z którym biegałam po ogrodzie, polując na bizony. Dobrze, że areną tych polowań był głównie malinowy gąszcz. Gdybym była na na prawdziwej prerii, zostałabym zapewne Buffalo Anną ;)
Pasja indiańska z czasem minęła, ale pasja czytania pozostała. Miałam w zasięgu prawdziwy książkowy raj - książki z młodości mojego taty. Ogromna część biblioteczki "Klubu siedmiu przygód" - ach, co to były za wspaniałe książki, "Wakacje z duchami" i "Stawiam na Tolka Banana" Bahdaja, "Ci z Dziesiątego Tysiąca" Broszkiewicza, "Zatopiona fregata" Yvon Mauffret i wiele innych. Dalej - wszystkie części przygód Tomka Wilmowskiego autorstwa Alfreda Szklarskiego oraz historie o Dzikim Zachodzie, napisane przez Wiesława Wernica.
Trochę czasu zajęło mi przeczytanie tego wszystkiego zapewne. I wszystkie te lektury mocno zapadły mi w pamięć. Dzięki nim pokochałam czytanie i poznałam na własnej skórze, że kto czyta, żyje po wielokroć.